czwartek, 14 lutego 2013

Zagramanicznie...

No i nastał dzień różowego armagedonu.

Narzekałam, narzekałam a i tak coś stworzyłam - ech, ta psychologia tłumu. Żeby jednak nie było tak prosto i hamerykańsko, jest to coś z zupełnie innego kręgu kulturowego. Na zachodzie, skąd przyszła do nas moda na obchodzenie dnia patrona psychicznie chorych i epileptyków jako święta zakochanych, zwykło się przyjmować, że to mężczyzna winien obdarowywać kobietę kwiatami, czekoladkami, misiami, serduszkami i co tam jeszcze handlowcy nie wymyślą. W Japonii jednak, jak to zwykle tam, jest inaczej a wręcz na odwrót - to kobiety wręczają mężczyznom słodycze a głównie własnoręcznie (podkreślam) zrobione czekoladki. Są to tak zwane Nama Chocolates. Tak nawiasem mówiąc Nama Chocolates dzielą się na przynajmniej dwa rodzaje. Najbardziej znane to:
1) Giri-choco - dawane "z obowiązku" np.: kolegom z pracy czy dobrym znajomym płci męskiej
2) Honmei-choco - te zarezerwowane dla ukochanego żczyzny. 
Jako, że anime zdarza mi się oglądać - MM z resztą czyni to dłużej i częściej niż ja - zwyczaj ten jest nam obojgu doskonale znany. Kiedyś nawet MM marudził, że on też tak chce, dostawać czekoladki na Walentynki. No to niech ma. I tak się w domu poniewierały zbędne czekolady, których jakoś nikt nie chciał jeść (może dlatego, że gorzkie). Powstały więc moje, autorskie Nama Chocolates - oczywiście wydaniu honmei-choko. Może nie do końca są one zgodne ze standardem ale w końcu kto mi zabroni ;)


Ich stworzenie nie jest znowu takie skomplikowane jak się wydaje, wystarczy trochę chęci i kilka składników, których dostanie w polskich sklepach jest nie tylko realne ale wręcz banalne. Mój przepis stanowczo odbiega od tradycyjnego, niemniej podzielę się jakby ktoś chciał spróbować.

Potrzebujemy:
  • 200g czekolady (takiej jak lubimy, mlecznej, deserowej, gorzkiej, można też pomieszać - u mnie gorzka, bo taka była w domu)
  • 250g gęstej śmietany (ja użyłam 12%)
  • cukier puder - dodałam 3 łyżki, by złamać gorzki posmak czekolady (przy mlecznej jest raczej zbędny)
  • paczka herbatników
  • orzechy włoskie
Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Dodajemy śmietanę i cukier. Nie czekamy, aż masa będzie całkiem płynna, grunt to roztopić czekoladę i połączyć składniki (absolutnie nie gotujemy). Można dodać odrobinę jakiegoś alkoholu jak ktoś lubi i ma ochotę. Masę wylewamy na wyłożoną folią spożywczą, niezbyt dużą formę (może to być nawet kartonowe pudełko czy przykrywka od niego). Optymalnie jest, kiedy masa osiąga wysokość 1 - 1,5 cm. Wstawiamy ją do lodówki na kilka godzin lub do zamrażalnika na około 3h - tyle wystarczy by zastygła. 
Tradycyjne Nama Chocolates wystarczy pokroić w kostkę i obsypać kakao. Ja jak widać na załączonych obrazkach poszłam trochę dalej w kwestiach dekoracyjnych. 
Wycięłam z herbatników serduszka, zwykłą foremką do ciastek - spokojnie da się to zrobić jeśli wcześniej otworzymy paczkę i zostawimy na pół dnia na wierzchu, by złapały trochę wilgoci. To co zostało z herbatników pokruszyłam drobniutko (prawie słodka bułka tarta z tego wyszła). Po pobycie w zamrażarce z powstałego jeszcze lekko miękkiego blatu wycięłam tąż foremką czekoladki i ułożyłam na herbatnikowych podstawkach, brzegi maczając w kruszonce (żeby się nie kleiły jedna do drugiej - masa jest bardzo lepka i podatna na topienie). Na wierzch dla ozdoby dałam połówkę orzecha włoskiego. I z grubsza to wszystko w tym temacie.





Pudełeczko też sama zrobiłam, żeby ładnie podać. Aczkolwiek stwierdziłam, że obędzie się ono bez przykrywki - takie prowizoryczne.

Resztki okrawków pozostałych z wycinania (jeśli w ogóle jakieś zostały a nie znikały na bieżąco) można razem zlepić, zrolować, obtoczyć w pozostałej kruszonce i pokroić w plasterki.

Zainteresowanych tematem Nama Chocolates i Walentynek po japońsku odsyłam do Wujka Google - tam na pewno znajdziecie więcej informacji


P. S. Orzeszki celowo są poukładane asymetrycznie ;)

Brak komentarzy: