środa, 27 lutego 2013

Hołd dla Działu Marketingu


Każdy z nas w życiu codziennym zauważa absurdy i dziwności. Dlatego też postanowiłam kultywować kategorię wpisów zwanych przeze mnie śmiesz-notkami; taki skrót myślowy od śmiesznych notatek/wpisów (dobra znajoma zwykła używać słowa przykrotki i jakoś mi się tak przez analogię skojarzyło).


Dziś pragnę uhonorować marketingowców jednego z gospodarstw produkcyjnych, za niekonwencjonalne podejście do tematu rodzinnych stosunków wśród drobiu hodowlanego.
O co mi idzie właściwie?
Stojąc sobie w kuchni i tępo gapiąc się w odgrzewającego się kotleta mielonego, z nudów zaczęłam kontemplować starą jak świat i wysłużoną wytłaczankę do jajek, w której to wzmiankowane produkty spożywcze przyjechały były wraz z delegacją rodzinną MM. Niby nic. Ot kurki, kogut, wygodny kurniczek - sielanka niemalże. Ale jednak coś tam było nie tak jak powinno w mniemaniu mojej osoby (mam nadzieję zdrowej psychicznie - a przynajmniej nie odstającej zbytnio od normy)...

Specjalnie wykadrowałam tylko obrazek, żeby nie było, że pseudo-reklama i takie tam
Choć może tylko mnie wydaje się dziwne, że "tatuś" trzyma w skrzydełku patelnię z przekąską pochodzenia "dziecięcego" i jeszcze z miną dyktatora najgorszego sortu pogania "mamusie" by szybciej "rodziły"* - pewno się biedak głodny znowu zrobił.
Jeszcze raz Moi Drodzy, brawa dla całego Działu Marketingu.

*Tekst na obrazku głosi Znoście szybciej te EXTRA jaja

Motylek

Jakoś nigdy nie przepadałam za słodziacznymi ozdóbkami typu motylki. Pewnie głównie dlatego, że jedna z osób w rodzinie się ich strasznie bała (proszę się nie śmiać, są różne fobie - a to bardziej uraz z dzieciństwa nawet jest). 
Niemniej, postanowiłam spróbować czy by mi jakiś prosty wyszedł. Oto efekt eksperymentu.




Robiony wedle powszechnie dostępnego wzoru. Ja posiłkowałam się tym zamieszczonym w Robótkowych szaleństwach (link do bloga w zakładce "Przeglądam", po prawej stronie). 

Postaram się niedługo umieścić fotorelację dla początkujących i mających problem ze wzorami. Bo pewnie dorobię jeszcze kilka - ładnie się na firankę nadadzą. Może kot nie zje jak się nie będą dyndać na sznurkach, tylko przypnę je do materiału.

wtorek, 26 lutego 2013

Ocieplacz

Zima tak jakoś odchodzi i się nawraca, więc rzeczy luźno związane z szeroko pojętym tematem pory roku dalej są w użyciu. Dziś drobiazg.

Kiedyś byłam obiecałam córci mojej (chrzestnej córci, żeby nie było) pokrowiec na komórkę. Wreszcie doczekał się on skończenia. Niestety jak raz telefon został zmieniony więc ocieplacz ociepla starą a ja najlepiej jak bym się wzięła za nowy ;)



Niby "ocieplacz" ale jednak lekko wiosenny, bo z kwiatkiem :)

Dla chętnych uproszczona instrukcja:
1 okrążenie:
Robimy łańcuszek. Ilość oczek zależy od obwodu telefonu - najlepiej mierzyć na żywca. Zamykamy oczkiem ścisłym. Dobrze zostawić dość długą nitkę.
2 okrążenie:
W każde oczko łańcuszka wbijamy po 1 słupku (oczywiście zamiast pierwszego robimy 3 oczka łańcuszka - podobnie w następnych). Zamykamy oczkiem ścisłym.
3 okrążenie:
W każdy słupek poprzedniego rzędu wbijamy po jednym słupku. 
4 okrążenie:
Robimy naprzemiennie: jeden słupek, jedno oczko łańcuszka, jeden słupek... Słupki wbijamy więc w co drugie oczko poprzedniego rzędu.
5 okrążenie:
W każde oczko (czyli zarówno w słupki jak i oczka łańcuszka, które je rozdzielają) poprzedniego rzędu wbijamy po 1 słupku.
6 okrążenie:
Robimy tak jak 4 
...i tak dalej aż uznamy, że wystarczy. W tym przypadku wyszło 20 rządków słupków. Dobrze jeśli na końcu będzie rządek bez "dziur".
U dołu zaszywamy (dlatego miała zostać dłuższa nitka). Można ozdobić kwiatkiem, serduszkiem, motylkiem, guziczkiem, wstążeczką czy czym tam jeszcze mamy ochotę i możliwość. 

W razie pytań, służę pomocą 

sobota, 16 lutego 2013

Wpis auto-pochwalny

Jednak nawet takim wrednym ludkom jak ja, zdarzają się w życiu miłe rzeczy.

O co chodzi?
Otóż jakiś czas temu szkoła policealna, do której zdarza mi się w weekendy uczęszczać, by uszczknąć trochę oliwy z kaganka oświaty, ogłosiła walentynkowy konkurs pod górnolotnym hasłem "Najpiękniejszy symbol miłości". I co by zaktywizować słuchaczy nawet zaoferowano nagrody. Czemu o tym mówię? 
Bo Panna Misia jak i szydełkowe serduszka zostały na niego przeze mnie zgłoszone w myśl zasady - najwyżej nic nie wygram a wysłanie maila nic nie kosztuje (choć wedle mojej subiektywnej oceny "najpiękniejsze" to one nie są). Przyjęta zasada okazała się nietrafioną, bo jednak coś mi się jak tej przysłowiowej kurze trafiło. 
Dzięki zajęciu zaszczytnego III-go miejsca - zawsze na podium, to nie ma co narzekać ;) - mój stan posiadania powiększył się o firmowy kubełek i 4 GB pendrive. 


Jak mawiają, na drodze nie leży a moja kobieca próżność została tym mile połechtana.
A ja dodatkowo dostałam chwilowo +10 do samooceny i +5 do poglądu, że jednak takim całkiem beztalenciem nie jestem ;)

Zdjęcia, które wysłałam na konkurs: 
(były już prezentowane w poprzednich wpisach)





P. S. Nazwy szkoły nie muszę chyba podawać ;)

czwartek, 14 lutego 2013

Zagramanicznie...

No i nastał dzień różowego armagedonu.

Narzekałam, narzekałam a i tak coś stworzyłam - ech, ta psychologia tłumu. Żeby jednak nie było tak prosto i hamerykańsko, jest to coś z zupełnie innego kręgu kulturowego. Na zachodzie, skąd przyszła do nas moda na obchodzenie dnia patrona psychicznie chorych i epileptyków jako święta zakochanych, zwykło się przyjmować, że to mężczyzna winien obdarowywać kobietę kwiatami, czekoladkami, misiami, serduszkami i co tam jeszcze handlowcy nie wymyślą. W Japonii jednak, jak to zwykle tam, jest inaczej a wręcz na odwrót - to kobiety wręczają mężczyznom słodycze a głównie własnoręcznie (podkreślam) zrobione czekoladki. Są to tak zwane Nama Chocolates. Tak nawiasem mówiąc Nama Chocolates dzielą się na przynajmniej dwa rodzaje. Najbardziej znane to:
1) Giri-choco - dawane "z obowiązku" np.: kolegom z pracy czy dobrym znajomym płci męskiej
2) Honmei-choco - te zarezerwowane dla ukochanego żczyzny. 
Jako, że anime zdarza mi się oglądać - MM z resztą czyni to dłużej i częściej niż ja - zwyczaj ten jest nam obojgu doskonale znany. Kiedyś nawet MM marudził, że on też tak chce, dostawać czekoladki na Walentynki. No to niech ma. I tak się w domu poniewierały zbędne czekolady, których jakoś nikt nie chciał jeść (może dlatego, że gorzkie). Powstały więc moje, autorskie Nama Chocolates - oczywiście wydaniu honmei-choko. Może nie do końca są one zgodne ze standardem ale w końcu kto mi zabroni ;)


Ich stworzenie nie jest znowu takie skomplikowane jak się wydaje, wystarczy trochę chęci i kilka składników, których dostanie w polskich sklepach jest nie tylko realne ale wręcz banalne. Mój przepis stanowczo odbiega od tradycyjnego, niemniej podzielę się jakby ktoś chciał spróbować.

Potrzebujemy:
  • 200g czekolady (takiej jak lubimy, mlecznej, deserowej, gorzkiej, można też pomieszać - u mnie gorzka, bo taka była w domu)
  • 250g gęstej śmietany (ja użyłam 12%)
  • cukier puder - dodałam 3 łyżki, by złamać gorzki posmak czekolady (przy mlecznej jest raczej zbędny)
  • paczka herbatników
  • orzechy włoskie
Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Dodajemy śmietanę i cukier. Nie czekamy, aż masa będzie całkiem płynna, grunt to roztopić czekoladę i połączyć składniki (absolutnie nie gotujemy). Można dodać odrobinę jakiegoś alkoholu jak ktoś lubi i ma ochotę. Masę wylewamy na wyłożoną folią spożywczą, niezbyt dużą formę (może to być nawet kartonowe pudełko czy przykrywka od niego). Optymalnie jest, kiedy masa osiąga wysokość 1 - 1,5 cm. Wstawiamy ją do lodówki na kilka godzin lub do zamrażalnika na około 3h - tyle wystarczy by zastygła. 
Tradycyjne Nama Chocolates wystarczy pokroić w kostkę i obsypać kakao. Ja jak widać na załączonych obrazkach poszłam trochę dalej w kwestiach dekoracyjnych. 
Wycięłam z herbatników serduszka, zwykłą foremką do ciastek - spokojnie da się to zrobić jeśli wcześniej otworzymy paczkę i zostawimy na pół dnia na wierzchu, by złapały trochę wilgoci. To co zostało z herbatników pokruszyłam drobniutko (prawie słodka bułka tarta z tego wyszła). Po pobycie w zamrażarce z powstałego jeszcze lekko miękkiego blatu wycięłam tąż foremką czekoladki i ułożyłam na herbatnikowych podstawkach, brzegi maczając w kruszonce (żeby się nie kleiły jedna do drugiej - masa jest bardzo lepka i podatna na topienie). Na wierzch dla ozdoby dałam połówkę orzecha włoskiego. I z grubsza to wszystko w tym temacie.





Pudełeczko też sama zrobiłam, żeby ładnie podać. Aczkolwiek stwierdziłam, że obędzie się ono bez przykrywki - takie prowizoryczne.

Resztki okrawków pozostałych z wycinania (jeśli w ogóle jakieś zostały a nie znikały na bieżąco) można razem zlepić, zrolować, obtoczyć w pozostałej kruszonce i pokroić w plasterki.

Zainteresowanych tematem Nama Chocolates i Walentynek po japońsku odsyłam do Wujka Google - tam na pewno znajdziecie więcej informacji


P. S. Orzeszki celowo są poukładane asymetrycznie ;)

poniedziałek, 11 lutego 2013

Ogłoszenie parafialne

Niniejszym wpisem chciałabym zdementować krążące w narodzie nieprawdziwe pogłoski. 
Otóż w tym roku z przyczyn technicznych następują jednorazowe zmiany w datach obchodzenia niektórych świąt kościelnych i świeckich. W tej liczbie:
  • Środa Popielcowa przesunięta zostaje na czwartek.
  • Tym samym Ostatki obchodzone mają być w środę.
  • Walentynki zaś (ponieważ 14 lutego jest już zajęty przez Popielec) mają być celebrowane 15 lutego.


Dziękuję za uwagę.



P.S. Czego to się człowiek na starość z kalendarza nie dowie ;)

czwartek, 7 lutego 2013

Lenistwo oswojone, czyli "Homo Pomczki*"

Wpis ten, pod jakże wiele mówiącym tytułem, traktował będzie o kilku rzeczach.

A wszystko zaczęło się od tematu Tłustego Czwartku. Magicznego dnia, w którym to podobno tłuszczyk się nie wiąże a jak już idzie, to w cycki. A każdym bądź razie, na pytanie: "Co robisz na Tłusty Czwartek?" odpowiedź brzmiała "Nic. Bo po co?". Wszak MM jedzie sobie z wyjazdem integracyjnym w cho.... znaczy w góry, a w robocie i tak się pączkami opcha. Też bym się obyła jednym kupionym i wsio - ja tam tych akurat słodkości za bardzo nie lubię ale cóż zrobić, tradycja to trzeba. Niemniej, już sam temat wjechał na szczątkowe pozostałości ambicji i zaczęło się kombinowanie.

Tu, Proszę Państwa, wchodzi drugi kluczowy element, czyli lenistwo oswojone. Otóż "lenistwo oswojone" to wyznawana przeze mnie filozofia życiowa. W najprostszej definicji sprowadza się ono do akceptacji własnej ułomności (w postaci lenistwa) i wypracowania kompromisu między stanem działania a nicnierobienia. By kolokwialnie rzecz ujmując: tak robić, żeby zrobić, co się ma zrobić ale się przy tym nie narobić. Najlepiej idąc po linii najmniejszego oporu.

W wyniku kompilacji tych dwóch elementów składowych narodził się pomysł wstrzelenia się w aktualne trendy społeczno-polityczne i wspomożenia na swój skromny i pokrętny sposób  mniejszości seksualnych w naszym pięknym kraju...
Ot, postanowiłam zrobić "Homo Pomczki*". 

 
Proste toto, szybkie i nie wymagające specjalnego skilla kuchennego. A i przesadnie skomplikowanych składników nie ma. Taki pączek w wersji budżetowej. Przy okazji podzielę się ze światem, co mi tam - przynajmniej nie oskarżą mnie kiedyś o homofobię.
(Uwaga. Fotorelacja nie zawiera treści powszechnie uznanych za obraźliwe, nieobyczajne i społecznie nieakceptowane. Może być udostępniana dzieciom.)

Na Homo Pomczki potrzebujemy:
  • 2 serki homogenizowane waniliowe (takie ok. 150g)
  • 3 jajka
  • 1,5 szklanki mąki pszennej
  • 1 łyżeczkę proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczkę cukru wanilinowego (chyba, że ktoś ma waniliowy)
  • szczyptę soli (małą)
  • cukier puder (do posypania)
  • olej (do smażenia; duuuużo oleju)

Wizualizacja powyższego zestawu z małymi brakami (olej i sól)
Do pracy.
Pierwsze co robimy, to wlewamy olej do rondelka czy innego garnka (proponuje niebyt dużego) na wysokość powiedzmy 3 do 5 cm. Wstawiamy na kuchenkę, niech się grzeje.


Następnie do miski wbijamy jajka i lekko rozbełtujemy z cukrem wanilinowym i szczyptą soli. W przepisie są 3 ale, że te którymi dysponowałam były mega-duże i na oko zawartość jajka w 2 jajkach była podobna jak w 3 jajkach z Biedronki, wzięłam tylko dwa - i też wyszło.
Do tego dodajemy proszek do pieczenia


i serki


i merdamy razem chwilę (ja oczywiście mikserem). Dodajemy mąkę


I wszystko ładnie mieszamy na gładkie ciasto. Wychodzi dość gęste więc w pewnym momencie dobrze mikser zastąpić łyżką.


Na ugrzany w międzyczasie olej (przeprowadzamy test chlebkowy - jeśli wrzucony kawałek chlebka skwierczy znaczy można kłaść Pomczki) wykładamy ciasto małymi porcjami, dosłownie po pół łyżeczki (takiej od herbaty). Homo Pomczki mają być malutkie bo:
1. Taki ich urok
2. Jeśli będą za duże, to się nie przesmażą i będą surowawe w środku
3. I tak się w oleju nadmuchają i wyrosną
Smażymy przewracając na drugą stronę kiedy będą złote.



Idzie to bardzo szybko. W zasadzie zanim nałożymy ostatniego pączka z tej porcji to pierwszego trzeba już przewracać.
Wykładamy na papierowy ręcznik w celu odcieknięcia z nadmiaru tłuszczu.


I mamy Homo Pomczki

Oczywiście posypujemy cukrem pudrem (choć same w sobie są też słodkawe)
Z podanych proporcji wyszło mi mniej więcej  1,5 takiej miseczki (około 70 dag). Ciężko dokładnie określić bo część znikała sukcesywnie jeszcze w trakcie smażenia ;)

Życzę Wam smacznego i Wesołego Pomczka ;)

*Pomczki to wyraz jak najbardziej zamierzony i prawidłowy, wedle zasad mojego autorskiego odmiennictwa ;)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Na koniec jeszcze ciekawostka. 
Jak wspomniałam MM się wyjeżdża, więc z tej okazji kącik porad. W tym odcinku:
Jak spakować się na wyjazd?
  1. Przygotuj rzeczy do zabrania.
  2. Otwórz plecak/torbę.
  3. Wyjmij kota.
  4. Włóż pierwszą warstwę rzeczy.
  5. Wyjmij kota.
  6. Włóż druga warstwę rzeczy.
  7. Wyjmij kota...
Powtarzaj aż do spakowania wszystkich rzeczy.
Uważaj by zamykając plecak/torbę nie przytrzasnąć kota.

wtorek, 5 lutego 2013

Że też Misię chciało

Zlecenie ślubne powstaje powoli i w bólach - chwilowo dobrnęłam do 1/3. 

W ramach lekkiego odejścia od czegoś większego (mózg też musi odpocząć) wzięłam się za rzecz wdzięczną w wyglądzie. Niestety w kwestii wykonania już nie tak bardzo - trochę to upierdliwe było trzeba przyznać ale efekt poniekąd to rekompensuje.
Proszę Państwa oto Miś.... A w zasadzie Panna Misia 


W dodatku w wydaniu słodziacznym i można by rzec walentynkowym - widać i mi się bezwiednie udzieliło, nawet mimo powziętych środków ostrożności przed zarażeniem komercyjnym szaleństwem.

Historia Panny Misi nie jest przesadnie długa i skomplikowana.
Zainspiorowana otchłaniami Internetu wydłubałam taki oto zewłoczek. Bo mi się podobał


Ślepe toto jeszcze było i niewidome gdy jego orientacja została jasno (przynajmniej jak na moje dość tradycyjne standardy) określona


A, że gołym misiem tak nieobyczajnie świecić, Panna (bo męża czy choćby innego chłopa chwilowo się nie przewiduje) otrzymała także prostą acz gustowną kreację.


Hamerykańscy naukowcy podobno stwierdzili, że kobiety wolnych rąk nie lubią mieć - dzięki czemu wychodzi moja nikła kobiecość, bo najchętniej podróżuję z plecakiem (nawet do sklepu po chleb, czekoladę i co tam do życia jeszcze potrzebne). 
Pannie Misi jednak nie mogłam odmówić, wszak z kobiecej zawiści już ją skrzywdziłam - płaska biedna jak deska. Dostała zalegające sobie i niewykorzystane serduszko z poprzedniego zadania rozpracowującego.



I tak sobie oto jest moja Panna Misia. W sumie nie wiadomo dlaczego i po co. Ale jest ;)

Sposób wykonania powyższego serduszka znajdziecie TUTAJ

P.S. To mój pierwszy miś ever więc proszę o wyrozumiałość dla jego krzywości i nierówności tu i tam ;)