poniedziałek, 25 marca 2013

Jak za PRL-u... Pyrkon 2013


Stanie w o kolejkach i przepychanie w tłumie.... czyli jednym słowem Pyrkon* 2013.

Wedle oficjalnych szacunków przez dwa i pół dnia przewinęło się tam koło 12 tysięcy luda więc chyba nie ma się co dziwić. Zaczęło się już na samym wejściu gdzie przywitała nas - mnie i MM (podobno i tak mała, bo w piątek była 3 razy taka) kolejka po akredytacje, z wdziękiem wijąca się na jednej z głównych hal Targów Poznańskich. W zasadzie było to jak rzeczony powrót do czasów Polski Ludowej gdzie takie obrazki towarzyszyły były ludności na każdym kroku (stąd tytuł posta). No myślałby kto papier toaletowy rzucili.
I wszystko byłoby dobrze. Ludzie grzecznie i z pełną kulturą czekali na swoją kolej. Do czasu. Początkowo otwarte były tylko 2 kasy a kiedy już zdecydowano się otworzyć kolejne, zrobiono to w tak niefortunnym  miejscu (środek kolejki oplatającej niejako punkty kasowe), że momentalnie tłum stracił całą swoją powagę i zaczął na wprzódki, pchać się kto pierwszy. My jako dobrze wychowane człowieki postanowiliśmy sobie stać grzecznie i kulturalnie, co zaowocowało spóźnieniem się na jeden z czołowych paneli, mimo półtora godzinnego zapasu czasu na wejściu. Dochodzę do wniosku, że braki organizacyjne na tak dużych imprezach zaczynają mi mocno przeszkadzać - musi starość mnie już dopada. Jeśli w przyszłym roku nie będzie możliwości nabycia akredytacji wcześniej - przed konwentem (np. za pośrednictwem Internetu, co jest już od dawna na wielu innych praktykowane i działa bardzo sprawnie) to na 90%, mimo całej pyrkonowej zajebistości, zostaję w domu.
Oczywiście kolejki i tłum towarzyszył nam przez cały czas. Przy czym kolejka często sama nie wiedziała po co dokładnie stoi i czy jest tą właściwą, o którą by Ci chodziło. Organizatorzy z lekka chyba fanów nie docenili, bo często też do zbyt małych sal prelekcyjnych nawet nie dało się wejść, by postać i posłuchać paneli - tak były ludem nabite.
No to sobie ponarzekałam. Chyba starczy tego wieszania psów.

Teraz z drugiej strony.
Coś konkretniejszego w zasadzie powiedzieć mogę tylko o panelach, bo na nich głownie opierała się moja pyrkonowa aktywność. Jedne były świetne, inne trochę mniej. Niektóre wręcz żenujace. Ale w sumie było co robić przez cały czas. A już na pewno niektóre pojęcia straciły dla mnie pierwotne znaczenie na zawsze - moja psychika została wypaczona i "litość nad bliźnim" już nigdy nie będzie tym czym wcześniej ;)
Można było spotkać pozytywnie zakręconych ludzi i nieludzi :) 
Jednak dla mnie osobiście największą atrakcją były spotkania z twórcami. Nie przepuściłam Panu Jarosławowi G. i wyniosłam z Pyrkonu rzecz, z której chyba najbardziej się cieszę - autograf na świeżo przeczytanej książeczce. 

Moja zdobycz ukochana - trzeba by teraz w sejf zainwestować ;)
Miło też było posłuchać luźnych dyskusji na abstrakcyjne w tym kontekście tematy typu, jak Pani Kossakowska radzi sobie (a właściwie nie radzi) z kocim futrem - trochę mnie to przyznam podbudowało, że nie tylko ja ;)
Miałam też okazję podziwiać Ilonę "Ślimaka" z Chatolandii, ale upragnionego kubełka z marudzeniem niestety nie zdybałam ;(




* Niezorientowanych odsyłam do Wujka Google.

Brak komentarzy: